Józef Mrózek – wspomnienie syna

Z okazji 85 rocznicy urodzin pojawił się w czasopiśmie „Chrześcijanin” z września 1967 roku życiorys mego Ojca Józefa Mrózka seniora. Pan Bóg przedłużył jego życie jeszcze o 5 lat i dnia 11 czerwca 1972 r. powołał go do siebie w wieku 90 lat. Ponieważ najważniejsze szczegóły jego działalności zostały już opublikowane, ja uzupełnię je jeszcze niektórymi wspomnieniami. Z konieczności pewne rzeczy będę musiał powtórzyć.

Ojciec dzielił swe życie na 3 okresy: 1. od urodzenia (urodził się 16 lipca 1882 r. w Cierlicku pod Cieszynem) do wybuchu pierwszej wojny światowej tj. do roku 1914, 2. od roku 1914 do wybuchu drugiej wojny światowej w 1939 r., 3. od r. 1939 do śmierci (1972 r.).

Na   p i e r w s z y  o k r e s  przypada jego nawrócenie (w r. 1900), przygotowanie do dalszej służby (zwłaszcza w międzywyznaniowej Szkole Biblijnej w Berlinie w latach 1907-1909) i początki działalności ewangelizacyjnej na Zaolziu przy pracy zawodowej. Przy jego udziale powstaje kilka zborów. Osiedla się w Boguminie (r. 1910) i żeni się z Ewą z d. Sabela z Trzanowic, gdzie w r. 1909 otwarto pierwszy zbór „braci” tj. wolnych. W tym okresie urodziła się moja siostra Anna (obecnie Prowerowa), następnie ja i mój brat Jan.

 D r u g i  o k r e s  rozpoczyna się od kilkuletniej służby wojskowej na skutek wojny. W sumie służył Ojciec w wojsku około 7 lat. W czasie wojny urodziła się moja młodsza siostra Maria. Następuje stabilizacja powstałych przedtem zborów i dalsze rozszerzanie pracy na Zaolziu od Bogumina i Ostrawy aż na Cieszyn. W r. 1922 przeprowadza się Ojciec do Chorzowa, gdyż Zaolzie przypadło Czechosłowacji, i rozpoczyna się drugi okres wielkiej działalności ewangelizacyjnej w województwach katowickim i krakowskim, w wyniku której powstało kilka zborów. Na życzenie braci zwalnia się z pracy zawodowej, by móc więcej poświęcić się pracy misyjnej.

Druga wojna światowa rozpoczyna  t r z e ci  o k r e s. W większym stopniu niż pierwsza wojna światowa zahamowała ona pracę misyjną, chociaż iw tym czasie powstają nowe placówki. Wojna dała impuls do współpracy z innymi pokrewnymi związkami wyznaniowymi. W r. 1947 powstaje Zjednoczony Kościół Ewangeliczny i dalsza praca odbywa się w jego ramach. W Kościele tym Ojciec piastował stanowisko członka Rady Kościoła, prezbitera okręgowego i Przełożonego Zboru, do r. 1950 w Chorzowie, a potem do końca życia w Cieszynie.

Ojciec czasem porównywał te 3 okresy i m. in. stwierdzał, że pod względem moralnym w każdym następnym okresie ludzie byli gorsi niż w okresie poprzednim. Zjawisko stałego pogarszania się stanu moralnego ludzkości stwierdzają zresztą i inni. Gdy nie było jeszcze zborów i trzeba było wykonywać pracę pionierską, Ojciec miał przede wszystkim dar ewangelizowania. W miarę jak powstawały Zbory, Bóg dał mu dar nauczania, a nawet duszpasterstwa. Wielką rolę odgrywała też jego umiejętność należytego organizowania pracy i zborów.

Ponieważ dawniej nie istniała taka komunikacja jak obecnie, trzeba było wiele kilometrów przemierzać pieszo bez względu na pogodę i porę dnia, czy nocy. Mój Ojciec znał wszystkie ważniejsze ścieżki od Bogumina na północnym zachodzie Zaolzia aż po Ligotkę Kameralną i Jabłonków pod górami na południowym wschodzie. Gdy w r. 1930 chciałem uczestniczyć w uroczystości chrztu w Karwinie, wybrałem się tam z bratem z Trzanowic pieszo i pieszo też wróciliśmy tego samego dnia, pokonując łącznie trzydzieści kilka kilometrów. Z Trzanowic do Cieszyna (7 km), do Cierlicka (7 km), czy do Ligotki (10 km) z reguły chodziło się pieszo.O ile Ojciec nie wyjeżdżał w dalsze okolice, przeciętna niedziela w ostatnich latach okresu międzywojennego wyglądała następująco. Rano prowadził nabożeństwo w Chorzowie (godz. 9-11,45), w południe wyjeżdżał tramwajem do Siemianowic Śląskich i stamtąd udawał się ścieżkami polnymi pieszo do Czeladzi (5 km), gdzie usługiwał na: nabożeństwie popołudniowym, potem wracał w ten sam sposób do Chorzowa, by znów uczestniczyć w nabożeństwie wieczornym (godz. 19,00-20,45). Uwzględniając drogę do kaplicy w Chorzowie i do tramwaju, musiał więc przejść pieszo w związku z tymi 3 nabożeństwami około 18 km. Bracia z Czeladzi wyliczyli, że w jednym roku odwiedził ich ponad 40 razy (bywał bowiem w Czeladzi także w środy). Nieraz wracał ze swych ” wypraw” misyjnych tak zmęczony, że nie był w stanie porozmawiać z moją Matką, która była żywo zainteresowana jego pracą. Matka też była głównym opiniodawcą, jeśli chodziło o jego przemówienia, kaznodzieje bowiem muszą mieć kogoś, kto zwraca im uwagę na ich błędy lub słabości. Miał donośny głos i z tego względu szczególnie nadawał się do usługiwania w wielkich pomieszczeniach i na pogrzebach. Przemawiał na setkach pogrzebów na około 70 różnych cmentarzach (nie licząc kaplic cmentarnych i przyszpitalnych). Liczba słuchaczy na tych pogrzebach przekraczała czasem tysiąc osób jednorazowo, co dawało okazję do ewangelizowania.

Dzięki temu, że przebywał dłuższy czas w Berlinie, że odwiedził sporo miejscowości w Niemczech i Austro-Węgrzech, oraz że mieszkał kilkanaście lat w Boguminie, gdzie znajdował się jeden z najważniejszych węzłów kolejowych Europy Środkowej (tu krzyżowały się linie kolejowe północ-południe i wschód-zachód) miał Ojciec okazję zapoznania się z wielu wybitnymi postaciami. Niektórzy z nich bywali także w naszym domu. Przykładowo wymieniam następujące

osoby:

  • Generał (w stanie spoczynku) Georg von Viebahn, jeden z najwybitniejszych ewangelistów w Niemczech oraz autor wielu broszur i rozpraw.
  • Krystyna Roy, poczytna słowacka powieściopisarka; napisała chyba najwięcej powieści o tematyce duchowej. Powieści te przetłumaczono na wiele języków. Po wojnie w cyklu „Szkice Biblijne” kilka z nich wydał Zjednoczony Kościół Ewangeliczny.
  • Dr. Friedrich Wilhelm Baedeker, który prowadził pracę misyjną w wielu krajach, w szczególności zaś wśród zesłańców na Syberii.
  • Edmund Hamer Broadbent, misjonarz (następca Baedekera), nauczyciel, autor. On zachęcił kilku braci z Anglii i Szkocji do zajęcia się pracą misyjną w Polsce. Był kilka razy także w naszym domu w Boguminie i w Chorzowie.
  • Johannes Warns, nauczyciel w Szkole Biblijnej (był też nauczycielem mego Ojca) autor kilku cenionych dzieł oraz różnych diagramów i rysunków biblijnych.
  • Matka Ewa Thiele- Winckler z Miechowic (dziś dzielnica Bytomia), gdzie założyła domy dla sierot.
  • Frederick Butcher, pionier pracy w Czechosłowacji. W r. 1948 spotkałem się z nim osobiście w mieszkaniu Fr. J. Krzesiny (czołowego brata w Czechach), w Pradze, gdzie obaj na nabożeństwie usługiwaliśmy.
  • Erich Sauer, nauczyciel Szkoły Biblijnej w Wiedenest, autor kilku znanych książek. Odwiedził Zbór. w Chorzowie w czasie 2 wojny światowej (Chorzów został wcielony do Rzeszy).
  • James Lees, misjonarz szkocki, który wiele razy – zacząwszy od r. 1925 – odwiedzał Polskę i często bywał w naszym domu. Byłem ostatnim Polakiem, który towarzyszył mu do pociągu w Katowicach na kilka dni przed jego śmiercią (jechał do Wiednia). Na jego kazaniu nawrócił się w r. 1925 m. in. Stanisław Krakiewicz, b. prezes Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego.
  • Karol Kotula, były biskup Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce. Był on młodszym kolegą szkolnym Ojca, gdyż urodził się i mieszkał początkowo w Cierlicku. W czasie drugiej wojny światowej Ojciec, wraz ze mną odwiedził go na wsi, gdzie pracował.

Listę tę można by oczywiście znacznie rozszerzyć. Wszystkie wymienione osoby, oraz inne jeszcze, wywarły większy lub mniejszy wpływ na kształtowanie się charakteru i światopoglądu mego Ojca, a także metody pracy. Niektórzy byli jego duchowymi nauczycielami.

Mimo licznych zajęć Ojciec wiele czytał. Zgromadził pokaźną bibliotekę, z której zresztą korzystali także inni np. duchowni (zwłaszcza protestanccy) i studenci teologii. Ojciec miał wszystkie książki wydane w języku polskim przez wydania protestanckie i ewangeliczne. Niestety większość tych polskich książek przepadła – po prostu pożyczający nie zwrócili ich. Ilość niemieckich książek była większa, gdyż w języku niemieckim drukowało się więcej literatury religijnej. Jeżeli Ojciec był w domu, poświęcał czytaniu i studiowaniu chwile po pracy dziennej a przed udaniem się na spoczynek. Prócz niemieckiego znał czeski i słowacki biernie, tzn., że zgoła wszystko rozumiał, natomiast z mówieniem miał trudności. Radził sobie również z rosyjskim (kiedyś w Berlinie tłumaczył przemówienie Rosjanina na język niemiecki).

Ponieważ urodził się, żył i pracował na terenach przygranicznych, gdzie język polski był zachwaszczony wyrazami niemieckimi, czeskimi, a nawet słowackimi i gdzie  mówiło się gwarą (cieszyńską wzgl. górnośląską) i ponieważ pracował przeważnie wśród ludzi niewykształconych, a także z uwagi to, że czytał literaturę religijną najczęściej w języku niemieckim, z przemówień jego można było wywnioskować, z jakim terenem jest związany, gdyż zdradzał to jego język. Na czytanie polskiej literatury pięknej po prostu nie miał czasu. Czasem usługiwał jako tłumacz przemówień z niemieckiegoI (w okresie międzywojennym tłumaczył najczęściej Jamesa Leesa; po drugiej wojnie Lees przemawiał w Polsce po angielsku, gdyż był to jego język ojczysty, a miał już tłumaczy, do których należeli w pierwszym rzędzie mój szwagier Józef Prower i ja). Licząc już 84 lata życia tłumaczył jeszcze z czeskiego przemówienie dra Jana Zemana na Konferencji Polskich Chrześcijan Ewangelicznych w Warszawie w dniach 24 i 25 września 1966 r .

Zarówno Ojciec jak i Matka byli członkami Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, lecz po nawróceniu i chrzcie wiary z niego wystąpili. Wystąpienie z Kościoła było na owe czasy takim wydarzeniem, że na całym Śląsku Cieszyńskim głośno o nim mówiono. W odpowiedzi na ataki na jego osobę, a ten postępek napisał On krótką rozprawę, w której wyjaśniał przyczyny wystąpienia. Strona tytułowa tej broszurki wygląda następująco:

           [pullquote align=center]

„Słowo Twoje jest prawdą”

(Ew. Jana 1’1, 19)

„Słowa niech nie naruszają”

(Luter)

Napisał na świadectwo

Józef Mrózek

Cieszyn

Nakład własny

1910

[/pullquote]

Ponieważ Rodzice wystąpili z Kościoła, nie mogli zawrzeć związku małżeńskiego w Kościele. Prawo austriackie dawało jednak w takich wypadkach możność zawarcia ślubu przed władzami świeckimi, z czego Rodzice moi skorzystali. Ojciec nigdy nie palił, nigdy nie pił (nawet piwa), nie odwiedzał kina, teatru, nie brał udziału w świeckich zabawach. Jako młodzieniec należał do Związku Wstrzemięźliwości, będąc jego aktywnym członkiem. Mimo to nie można powiedzieć, że miał staroświeckie metody wychowawcze w stosunku do nas, jego dzieci. W domu każde z nas miało swoją stałą pracę (noszenie węgla, rąbanie drzewa, mycie naczyń, dokonywanie zakupów, zamiatanie podwórza i oczyszczanie chodnika przed domem, pomaganie Ojcu w majsterkowaniu oraz praca na wsi w każde wakacje itd.). Już jako uczniowie szkół średnich zaczęliśmy zarobkować (korepetycje, introligatorstwo). Mimo to mieliśmy stosunkowo wiele swobody: mogliśmy np. uprawiać w skromnych rozmiarach sport (lekkoatletyka, turystyka górska, pływanie, narciarstwo i in.). Ojciec nie kazał nam uczęszczać na nabożeństwa, lecz wychodząc na nie pytał się, kto z nas również idzie. Z reguły uczestniczyliśmy we wszystkich nabożeństwach (były 4 nabożeństwa w tygodniu), nie mówiąc o Szkole Niedzielnej i zebraniach młodzieży.

Jest to błąd w wychowaniu, że wielu rodziców nie przyzwyczaja swych dzieci do uczęszczania na nabożeństwa. Takie dzieci, gdy dorosną, zwykle nadal nie czują się związane ze Zborem i idą w świat. Przed śniadaniem, które w miarę możności spożywaliśmy wspólnie, czytaliśmy jakieś rozważania biblijne przewidziane na dany dzień, a bezpośrednio po obiedzie – kolejny rozdział Pisma Świętego. W ten sposób przeczytaliśmy Biblię kilka razy, nie mówiąc o indywidualnym czytaniu. Całe Pismo Święte otrzymałem w podarunku od Rodziców na gwiazdkę mając 11 lat i zaraz potem przystąpiłem do systematycznego czytania. Jest to także błąd wychowawczy wielu wierzących rodziców, że nie wdrażają w dziecko zamiłowania do Biblii. Jeszcze jako dzieci przeczytaliśmy zgoła wszystkie będące w domu powieści religijne (w języku polskim) i niektóre inne książki o tematyce duchowej. Wszyscy wynieśliśmy z domu zamiłowanie do książek. Zresztą Ojciec nawrócił się mając 18 lat na skutek czytania książki (Ryszard Baxter „O wiecznym odpocznieniu zbawionych”).

Przez kilka lat odbywały się w naszym mieszkaniu regularne nabożeństwa oraz Szkoła Niedzielna, tak że od najmłodszych lat mieliśmy także kontakt z innymi wierzącymi i ich dziećmi. Takie stałe przebywanie w atmosferze Słowa Bożego, modlitwy i pieśni, oraz osobisty przykład Rodziców, doprowadziły do tego, że wszyscy czworo nawróciliśmy się w młodym wieku.Ojciec często mawiał: „Gdzie podziały się chrześcijańskie rodziny?” Gdy już byłem dorosły, osobiście przekonałem się, że chrześcijańskie rodziny (tj. takie, w których zarówno rodzice jak i dzieci są aktywnymi chrześcijanami) są w ostatnich czasach rzadkim zjawiskiem. A przecież zbory są takie, jakie są rodziny, z których zbory się składają.

Nawróciło się wiele osób z najbliższej rodziny Ojca i Matki, a także spośród dalszych krewnych i powinowatych. Gdyby się dało zebrać ich razem, moglibyśmy stanowić pokaźny zbór .Niektórzy kaznodzieje popełniają ten błąd, że głoszą Ewangelię innym, a zapominają o swych najbliższych. Zastraszająca jest liczba dzieci kaznodziejów, które się nie nawróciły i żyją po świecku wzgl. które są tylko nominalnymi chrześcijanami. Ogromną rolę wżyciu kaznodziei spełnia jego żona. Może ona być prawdziwą „pomocnicą” (nie tylko w sprawach materialnych, lecz także duchowych), ale może też być hamulcem lub wprost przeszkodą paraliżującą jego pracę. Zdarzają się i takie żony, które stoją wyżej duchowo od swoich mężów-kaznodziejów. Moja Matką, zdała pod tym względem egzamin. Usługiwała nie tylko gościnnością (a gości miała bez liku), lecz w późniejszym wieku była jakby matką zboru; często też służyła Ojcu dobrą radą. Podobnie jak Ojciec i Ona wiele czytała, nie tylko po polsku, lecz także po niemiecku.

Pracami domowymi (o charakterze gospodarczym) Ojciec się nie zajmował; była to domena Matki i nas – dzieci. Był on dobrym i wszechstronnym rzemieślnikiem (jego specjalnością było stolarstwo) i takie roboty jak zakładanie instalacji elektrycznej, różne reperacje domu, roboty budowlane (przez kilkanaście lat Rodzice byli właścicielami kamienicy), prace w ogródku itd. wykonywał sam wzgl. z naszą pomocą. Mimo, że go wielu ludzi oszukiwało, był łatwowierny. (Pod tym względem jego przeciwieństwem była Matka). Już jako dziecko zauważyłem, że ci, którym dobrze czynił, odpłacali się często niewdzięcznością. Miało to z kolei na mnie taki wpływ, że ja za mało ufam ludziom. Zresztą w tym względzie mam sporo osobistych nieprzyjemnych przeżyć i doświadczeń.

Ojciec odznaczał się dobrą pamięcią, odwagą i trzeźwością. Mimo, że dożył 90 roku życia nie było u niego tego, co potocznie nazywa się sklerozą. Zachował trzeźwość umysłu do końca życia. Mówił, że zaczyna się starzeć dopiero w 85 roku życia. W 86 roku ciężko zachorował. Choroba trwała kilka miesięcy i w tym czasie odwiedziło Go wielu ludzi z bliższych i dalszych stron sądząc, że zbliża się koniec Jego życia. Lecz Pan przywrócił Mu tyle zdrowia, że jeszcze mógł być aktywny przez 4 lata.

Jako kaznodzieja i nauczyciel często wzywał do trzeźwości i czystości w nauce oraz przestrzegał przed nietrzeźwymi i niebiblijnymi poglądami. Zdecydowanie piętnował grzech we wszelkich jego przejawach. Jego wrogowie rekrutowali się przeważnie z ludzi o nietrzeźwych poglądach lub prowadzących niemoralne życie. W przemówieniach bazował najwięcej na listach Ap. Pawła, natomiast w życiu prywatnym żył przede wszystkim Psalmami. Mawiał, że połowę swego życia duchowego zawdzięcza Psalmom. Często głosił o łasce (ulubiony termin Pawła) i o Kościele (naukę o Kościele rozwinął także Paweł). Przemawiał tematycznie, czasem zaś omawiał kolejno poszczególne Księgi Biblii. Chętnie studiował życiorysy Bożych ludzi i w przemówieniach przytaczał ich jako przykład. Uznawał dzieci Boże w różnych wyznaniach i miał przyjaciół z różnych ugrupowań.

Do 89 roku życia usługiwał w różnych zborach, a nawet na konferencjach. Poważnie chorował dopiero przez kilka ostatnich miesięcy swego życia. Krótko przed śmiercią musiał stoczyć jeszcze poważny bój z mocami ciemności, z którego – dzięki łasce Bożej i ofierze Pana Jezusa Chrystusa – wyszedł zwycięsko. „Zmarł 11 czerwca 1972 r. w Nierodzimiu, gdzie mieszkał przez ostatnie 21 lat swego życia. W dniu Jego pogrzebu w okolicy szalała burza, natomiast w Nierodzimiu i sąsiednim Ustroniu, gdzie spoczął na cmentarzu, było pogodnie. Nasza druga matka, z którą żył 20 lat, uprzedziła Go do wieczności o 2 lata.

Gdy w r. 1950 (nasza pierwsza Matka zmarła 25 lutego 1949) jako 68-letni mężczyzna oświadczył się swej przyszłej żonie (która była wdową) I ta w modlitwie szukała odpowiedzi w tej sprawie u Boga. Otrzymała następującą odpowiedź: „Kto przyjmuje proroka jako proroka, otrzyma zapłatę proroka, a kto przyjmuje sprawiedliwego jako sprawiedliwego, otrzyma zapłatę sprawiedliwego” (Mt. 10, 41). Byłem potem świadkiem ich ślubu w Urzędzie Stanu Cywilnego w Skoczowie. Jednym z pierwszych, który złożył życzenia ślubne był James Lees. Druga żona Ojca godnie zastąpiła naszą pierwszą Matkę. W jej domu przez wiele lat odbywały się nabożeństwa. Byli dobrym małżeństwem, a jej odejście Ojciec przeżył bardzo boleśnie. Ponieważ była o 19 lat młodsza od Ojca, istniała opinia, że Ona pochowa swego Małżonka. Bóg jednak zarządził inaczej. Jego drogi i Jego myśli są często inne niż nasze drogi i nasze myśli (Iz. 55, 8-9) .

JOZEF MRÓZEK jun.